Sinusoida

Dziwny to był weekend. Piątek bardzo trudny, sobota bardziej neutralna, niedziela całkiem fajna. Jak to mówimy w pracy, bilans musi wyjść na zero... Czy wychodzi, nie wiem. 
W piątek była u mnie przyjaciółka. Siedziała do 1.30, czas tak szybko płynął... Trochę udało mi się otworzyć, oczywiście płakałam. Opowiedziałam jak się teraz czuję, jaki miałam okropny tydzień, jak nie mogę myśleć o dniu matki. Czego się boję, czego pragnę, czego żałuję... Ona też mi wiele rzeczy opowiedziała, różnych. Wesołych też, więc momentami miałyśmy ubaw po pachy, np. przy anegdotach z naszych ślubów. Bardzo mi pomogła, nie wyobrażam sobie jak przeżyłabym ten piątkowy wieczór samotnie. Boję się o tym myśleć. Zdecydowanie potrzebowałam towarzystwa, żeby ktoś po prostu przy mnie posiedział... 
W sobotę rano jakoś tak było jeszcze ciężko, byłam zmęczona bo spałam tylko 4h. Potem zadzwoniła mama ze swoimi opowieściami, więc humor mi się poprawił. Przede wszystkim ucieszyłam się, bo mi powiedziała że jedzie nad morze. Początkowo jej ten wyjazd nie wypalił ale teraz okazało się, że zwolniło się miejsce i się zapisała. Wreszcie gdzieś się wyrwie dalej, i to w świetnej cenie na 11 dni. Super. Jak rozmawiałam z mamą, wrócił Mąż i potem już jakoś tak było lepiej. Chciałam, żeby ode mnie odpoczął ale jednak wolę, kiedy jest w domu. Nawet jak mnie wkurza. A jeszcze wcześniej rozmawiałam z bratem, i zaproponował nam wspólny wyjazd w niedzielę w Góry Stołowe. 
No i pojechaliśmy. Jakoś tak prawie na spontanie, Mąż bez problemu od razu podchwycił żebyśmy jechali. Z jednej strony mnie zaskoczył, że nie marudzi jak zwykle a z drugiej zrozumiałam, że on po prostu nie chce wyjeżdżać tylko ze mną, woli w grupie. Zrobiło mi się przykro, bo już w środę pytałam, czy pojedziemy w weekend w góry, mówiłam że się muszę zresetować bo mi źle ale jakoś wtedy nie był chętny. Więc niby fajnie, bo byliśmy i spędziliśmy miło dzień, złapałam trochę oddechu i dystansu, ale jednak ten mój głupi mózg musi wszystko rozkminiać i doszukiwać się ukrytego sensu 😬 no więc mi smutno, że Mąż w zasadzie unika mojego towarzystwa. Już się umawiał od razu na następne wypady, spotkania, grille itepe a nie rozumie, że ja chciałabym spędzać też trochę czasu tylko we dwoje. No i takie nasze cele rozbieżne.
W każdym razie już po weekendzie, przetrwałam go bez uszczerbku na zdrowiu a to chyba najważniejsze. Nadszedł poniedziałek, włączam tryb "praca" i na tym się teraz muszę skupić. I to podwójnie, bo S. jutro ostatni dzień a potem idzie do szpitala i nie będzie jej ponad 2 tygodnie. Ale to dobrze, chcę żeby odpoczęła ode mnie. Za dużo zwaliłam jej na głowę, ma tyle swoich problemów a ja jej jeszcze dokładam. Mam wyrzuty sumienia ☹️ Ona mi tak bardzo pomogła, to trwa już tyle miesięcy a ja zamiast dać coś od siebie to ją zadręczam swoimi nastrojami. Chciałabym móc jej obiecać, że jak wróci to będzie inaczej, ale nie mogę... Wiem, że będę upadać wciąż i na nowo, a ona będzie to widzieć choćbym nie wiem jak się starała to ukryć. A w takim stanie jak byłam w zeszłym tygodniu nie mam siły, żeby coś ukrywać. Nie mam siły nawet próbować. Zresztą, cóż to jest warte? Kolejne bóle żołądka, mdłości i inne tego typu dolegliwości? Szkoda zdrowia, wystarczy że w głowie porąbane... Jeszcze nie mam siły sprzątać. Może po dniu matki się uda.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak to się zaczęło...

Urodziny

"Będzie dobrze"