TEN sen

Przyszła pora, żeby to opisać. Od śmierci Rafałka wielokrotnie śniły mi się dzieci, nieraz już opisywałam te sny. Jednak zawsze były to obce dzieci. Moim marzeniem było, aby kiedyś przyśnił mi się mój Synuś. I stało się. Przyśnił mi się w sobotę. Jednak nie o taki sen mi chodziło...
Wszystko trwało chwilę i działo się w pracy, na korytarzu. Dlaczego tam? Bo właśnie w tym miejscu, siedząc na tych schodach dowiedziałam się, że nasze dziecko to chłopiec. Tak interpretuję miejsce "akcji". W tym śnie siedziałam na schodach z Rafałkiem na rękach. Trzymałam Go w ramionach, przytulałam, całowałam i głaskałam po buzi a On... nie żył. Wyglądał na roczek, pewnie z racji zbliżających się przewidywanych urodzin. Najdziwniejsze w tym śnie było to, że nie był to koszmar, ja nie płakałam, nie rozpaczałam że On nie żyje. Był jak szmaciana lalka, kiedy Go tak podnosiłam i patrzyłam na Niego, miał zamknięte oczka, śliczną buzię i ciemne włoski. A ja go tuliłam i mówiłam coś w stylu "nie szkodzi, że nie żyjesz, ja i tak Cię bardzo kocham..." I tyle. Już. Koniec snu. Co to miało być? Pożegnanie? Pogodzenie się? Nie czuję się pogodzona, nigdy nie będę. A może informacja od Boga, przypomnienie "masz już dziecko, daj spokój z tym in vitro"? Może za dużo o tym ostatnio myślę? Transfer, transfer, transfer...
Chciałam, prosiłam Boga, żeby Rafciu mi się przyśnił, żebym wiedziała, że jest bezpieczny i szczęśliwy. Tymczasem On tak po prostu nie żyje...? 
Kolejnej nocy znowu śniło mi się dziecko. Już inne, czyjeś. Dziecko, które również tuliłam i przeglądałam się z nim w lustrze. Jakbym chciała się napatrzeć na dziecko w moich ramionach. Czy zobaczę kiedyś jeszcze moje własne? 🥹
Tymczasem koleżanka "z ławki" w pracy jest w ciąży. Cieszę się. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak to się zaczęło...

Urodziny

"Będzie dobrze"