Cmentarz

Już dwa tygodnie nie byłam u Synka na cmentarzu... Brakuje mi tego. Zazwyczaj jeździmy co niedzielę, ale ostatnio się tak układało, że jeździliśmy co dwa tygodnie. Bo raz wypadł wyjazd na weekend, a potem się bardzo źle czułam i całą niedzielę przeleżałam. Wiem, że mój Mąż nie chce tam bywać. Dlatego skoro wytrzymałam te dwutygodniowe przerwy, pomyślałam, że może czas skończyć te częste odwiedziny? Może dla mnie też to będzie lepsze? Ale chyba nie jest. Jakoś tak tam nad tym grobem czuję się bliżej Niego. Potrzebuję tam być i z Nim porozmawiać. A najlepiej czuję się tam sama, bo ciężko się skupić kiedy ktoś obok przebiera nogami i po dwóch minutach pyta, czy idziemy... Wczoraj zapytałam, kiedy pojedziemy i usłyszałam, że w czwartek. Bo będziemy wracać z kliniki to będzie po drodze. Więc to już będzie prawie trzy tygodnie. Tak długiej przerwy nie miałam od pogrzebu. Boję się, jak wytrwam do tego czwartku. Czekam aż zrobi się ciepło, będę mogła wsiąść na rower i pojechać do Synka sama. Bez niczyjej łaski i sapania za uchem. Będę mogła tam pobyć tyle, ile będę potrzebować. Będę mogła płakać i nikt nie będzie zmuszony na to patrzeć. Mąż się ucieszy, że mu nie proponuję odwiedzin na cmentarzu a ja będę spokojna. Wilk syty i owca cała.
Boję się też tego czwartku. Raz już tak zrobiliśmy, pojechaliśmy na cmentarz wracając z kliniki. Było mi tak strasznie smutno, czułam taki okropny dysonans... Wracasz z kliniki, gdzie jedziesz aby ktoś Ci pomógł, abyś mogła mieć dziecko...a po drodze odwiedzasz pierwsze na cmentarzu. Czułam takie wyrzuty sumienia, bo jak to, On tutaj leży, mój Synuś którego tak kocham, a ja jeżdżę po lekarzach żeby mieć inne dziecko? To był bardzo trudny dzień. Może dlatego, że to była pierwsza wizyta w klinice. Może tym razem będzie lepiej? Może....
Mam w związku z cmentarzem takie proste marzenie. Żeby to mój Mąż czasem zapytał, czy chcę pojechać. Tylko czasem, nie co tydzień czy dwa. Żebym nie musiała ciągle prosić "pojedziemy?". On wie, że bym sobie tego życzyła. Ale nigdy mi tego nie zaproponował. Ani razu. Przez tyle miesięcy. Bo on nie chce. A gdzie w tym moje potrzeby? Tylko jedna osoba kiedyś zaproponowała, że mnie zabierze. Sama z siebie, bo ja nie śmiałabym o to prosić nikogo z zewnątrz. Inna była niejako przy okazji, zapytała czy może pójść ze mną. Była przy mnie i nic nie mówiła. Kiedy ja powiedziałam, że możemy iść, zapytała tylko czy już? Jedno słowo, ale brzmiało jak "możemy zostać, jak długo potrzebujesz, jestem z Tobą".  I znowu, tym osobom jestem dozgonnie wdzięczna. Jeśli to kiedyś przeczytają, będą wiedziały, że o nich mowa. Dziękuję, że jesteście i pamiętacie o moim dziecku 🥹

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak to się zaczęło...

Urodziny

"Będzie dobrze"