Jak to się zaczęło...


Zaczęło się właśnie tak... W niewytłumaczalny sposób pewnego pięknego wiosennego dnia stwierdziłam, że w tym miesiącu zajdę w ciążę. To nic, że staraliśmy się miesiąc w miesiąc od lat. Nadszedł ten moment, że po prostu to WIEDZIAŁAM. Ot tak, już w dniu owulacji. Do dziś nie potrafię tego zrozumieć, ale wiem że nigdy wcześniej nie byłam niczego aż tak pewna. I słowo stało się ciałem (Boże, wybacz). Tzn. najpierw były dwie kreski na teście, badania krwi, pusty pęcherzyk w macicy... Ciało pojawiło się potem. W tym maleńkim pęcherzyku maleńkie ciałko naszego Synka. Bo że to Synuś, też wiedziałam od początku. Skąd? Jestem wiedźmą 😉
A potem lawina ruszyła.... Lawina emocji, przeróżnych. Niestety głównie negatywnych, z upływem miesięcy coraz większych i większych. I tak ta lawina mnie porwała, a ja dziś nadal walczę żeby się spod niej wygrzebać. Chociaż nie, to złe porównanie. Raczej już pod nią zostanę, może na zawsze. Ale przeżyłam, odgrzebałam trochę śniegu i wystawiłam głowę żeby móc oddychać. Żeby żyć...
Tak strasznie za Tobą tęsknię Synku 😢

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Urodziny

"Będzie dobrze"