Spowiedź

Teoretycznie bojkotuję święta, ale tylko w tym ich wymiarze rodzinno-zajączkowo-kurczaczkowo-pisankowo-mazurkowym. Wyjeżdżamy żeby mieć spokój. Chcę te dni po prostu przetrwać. Natomiast chciałabym zrobić to, czego nie udało mi się zdziałać w Boże Narodzenie, tzn. pójść do spowiedzi i do kościoła, przynajmniej w niedzielę wielkanocną. W poniedziałek będziemy już w drodze powrotnej więc nie uda się być na mszy ale w niedzielę spróbuję namówić Męża aby mnie podwiózł gdzieś do kościoła na tym nadmorskim odludziu. Mam tylko problem ze spowiedzią. Chciałam pójść już w sobotę, miałam dużo czasu więc zabrałam się w domu za rachunek sumienia. I tak jakoś... Wyszło mi, że nie wiem co mam w tym konfesjonale powiedzieć. Że niespecjalnie nagrzeszyłam 🙄 Wiem, że samo takie myślenie jest grzeszne ale tak serio, porządnie się zastanowiłam, przeanalizowałam ten rachunek sumienia w książeczce do nabożeństwa, krok po kroku i nie jestem taka zła... Zgrzeszyć mogłam chyba tylko myślami, ale i to nie za bardzo bo naprawdę odkąd umarł nasz Synek staram się być lepszym człowiekiem. Na pewno jestem inna niż byłam wcześniej. No i nie wiem co robić. Zależy mi na tej spowiedzi ale też boję się, że pójdę po raz pierwszy od prawie trzech lat i wymienię raptem dwa, trzy grzechy? Czy to będzie na pewno szczere? Może o czymś zapomniałam, może pomijam coś bardzo istotnego, może czegoś nie zauważam? Nie chcę tam pójść po prostu klepać formułek. I tak dni mijają, święta lada moment a ja nie wiem co począć. Miałam iść dziś, ale też nie umiem się zebrać. Czy to oznacza, że nie jestem jeszcze gotowa? Czy powinnam to robić na siłę? Czy może zaczekać na jakiś impuls, tak po prostu "idę teraz", niezależnie od okresu wielkanocnego? Trudna decyzja. Jeśli nie pójdę, będzie mi przykro, że znowu święta mnie "pokonały" a jeśli pójdę powiedzieć cokolwiek byle w święta przyjąć komunię to czy to nie będzie świętokradztwo? Chciałabym jakoś to ogarnąć w zgodzie z samą sobą... To wszystko ma jeszcze drugie dno. Pomyślałam niedawno, że nie zasługuję na to, żeby Bóg wysłuchał moich próśb, skoro ja od trzech lat nie byłam u spowiedzi. Że nie mogę tego oczekiwać. Nawet nie powinnam prosić, skoro nie daję nic od siebie. Że tylko wymagam, proszę, błagam... A gdzie życie w zgodzie z zasadami wiary? Gdzie jakaś wdzięczność? W Boże Narodzenie nawrzeszczałam na Boga a teraz oczekuję, że mnie wysłucha? Czy to tak działa? Coś za coś? Nie wiem, nic już nie wiem... No i kolejna rzecz, przecież korzystamy z pomocy kliniki niepłodności. Jeśli nie uda się zajść w ciążę w ciągu trzech miesięcy, kolejny krok to inseminacja. A przecież to niezgodne z nauką Kościoła? Czy wobec tego mogę prosić Boga aby dał nam dziecko? Według mojego sumienia tak, bo zasady spisali ludzie, nie Bóg. Wierzę, że Bóg jest dobry i jest mu wszystko jedno, przy jakiej ingerencji dziecko przychodzi na świat. Idąc tym tropem, wiele zasad Kościoła nie współgra z moim sumieniem, może dlatego mam taki problem z tą spowiedzią. Trudny czas... Zostało tylko kilka dni. Spróbuję jutro. Może coś się zmieni.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak to się zaczęło...

Urodziny

"Będzie dobrze"