Zostać na chwilę na dnie...

Dawno nie pisałam... Dużo się działo, jednak nie miałam jakoś ochoty na opisywanie trudów dnia codziennego, naszych małżeńskich kryzysów wspólnych czy indywidualnych... Ogólnie bardzo ciężki czas, który staramy się zagłuszyć wyjazdami. Za tydzień czeka mnie wypad do spa z koleżankami a za trzy tygodnie lecimy na weekend do Norwegii. Do tego na grudzień zaplanowane wyjście na koncert a na Boże Narodzenie kolejny wyjazd. Uciekamy od życia. Ale dziś... Dziś upadłam. Od rana miałam ciężki dzień, złe samopoczucie, ból głowy i nerwy. Wiedziałam już, że dostanę okres... Wiedziałam to już w czwartek, kiedy kolejna beta wyszła negatywna. Ale tego się spodziewałam więc teoretycznie mnie to nie przybiło. Teoretycznie. Wczoraj wieczorem byłyśmy na pizzy z dziewczynami z pracy. A przy stoliku obok para z bliźniętami... Dopóki widziałam tylko wózek, było w porządku, ale jak wyjęli te dzieci do karmienia... Musiałam zacisnąć zęby. Maleństwa, noworodki, dwa na raz. Taki cud. A ja? A ja czekam na okres. Wróciłam do domu i się rozpłakałam. Złapałam doła, tym bardziej że siedziałam sama bo Mąż też na piwie z kolegami i wrócił po północy. No a dziś dalszy spadek formy. 
Byliśmy na obchodach Dnia Dziecka Utraconego. Piękna msza i kazanie, modlitwy, akt zawierzenia dzieci Bogu. Miała być jeszcze procesja do pomnika Dzieci Utraconych ale bardzo padało i zostało to odwołane. My sami zapaliliśmy tam znicz przed mszą. Wracając Mąż przyznał, że go ta msza zdołowała. Mnie też ale ja tego tak nie nazywam. Mnie się podobało, dla mnie to jest ważne. On nie celebruje takich chwil, odrzuca negatywne emocje. Poszedł od razu na koncert, tam wypije piwo i będzie się dobrze bawił a ja... Znowu zostałam sama ze swoim smutkiem. Może to lepiej? Zrobiłam sobie wspominkowy wieczór. Wyjęłam pamiątkowe pudełko Rafałka i przeglądałam wszystko, co tam mam. Jego zdjęcia z USG, akt urodzenia... Przeczytałam list, który napisałam do Niego w grudniu zeszłego roku. Okropnie się spłakałam, dawno tego nie było. To taki mój upadek na dno, i nie wiem czy jak jutro się obudzę to będzie lepiej? Czy ta moja ostatnia nerwowość nie jest spowodowana po prostu tęsknotą, która chciała wypłynąć ale nie mogła się przebić przez życiowe zawirowania, pracę, wizyty w klinice itp? Może powinnam dać sobie chwilę na oddech, poleżeć na tym dnie dzień, dwa? Przestać planować kolejny miesiąc, czytać o procedurze in vitro, obliczać kolejne terminy wizyt, miesiączek, brania leków? Może ten miesiąc przerwy w procedurach powinnam poświęcić na zwykłą, ludzką słabość? Tylko czy łzy wielkiego żalu, wszechogarniającej tęsknoty i miłości do Dziecka są oznaką słabości? A może właśnie to jest moja siła, którą powinnam okazać światu? Wiele tych pytań, a żadnej odpowiedzi. Chyba po prostu pójdę spać a co będzie jutro, okaże się jutro... 
Dziś, Synuś na pierwszym planie. Kocham ❤️🥹👼

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak to się zaczęło...

Urodziny

"Będzie dobrze"