Nowy Rok, a ja?

Minęły już dwa tygodnie nowego roku, a ja ciągle czekam... Aktualnie na miesiączkę, która pewnie się spóźni bo przecież mniej więcej sobie zaplanowałam kiedy będzie transfer 🙄 Guzik mogę zaplanować. Zaczynam się już denerwować, i mieć milion czarnych myśli. Cieszę się, że grudzień minął, cieszę się i jestem z siebie dumna, że przetrwałam tamten rok. Cieszyłam się, że już styczeń i lada chwila będę w ciąży ale wygląda na to, że wszystko się znowu przeciągnie. To prawdziwy trening cierpliwości i idzie mi coraz gorzej. Oczywiście zwalam to na hormony, walczę z sobą bo wiadomo że moje humory odbijają się na Mężu. Dlaczego tak to jest, że najbardziej krzywdzimy tych najbliższych? W pracy sobie świetnie radzę, jest super a w domu ciągle warczę. Jestem zła na siebie, bo przecież w tym roku mam tylko jedno noworoczne postanowienie - trzymać się tych zeszłorocznych. Nie wszystkie mi się udały ale dzielnie trwałam, i chcę nadal w nich trwać. Chcę tylko być lepsza... Tylko to chyba złe słowo bo to naprawdę duże wyzwanie. 
Tymczasem robi się coraz trudniej... 9 stycznia miałam być u Rafałka. Umówiłam się z S., że mnie podrzuci bo tamtędy przejeżdżała. Bardzo mi to pasowało, bo dzięki temu nie muszę prosić Męża. A przecież w Dzień Dziecka Utraconego obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby nie prosić go zbyt często. Wiem, że on sobie nie radzi jeżdżąc tam. No ale jak to zwykle w moim życiu bywa, plany się sypnęły. Właściwie to sama odpuściłam przez wzgląd na pogodę. Akurat przywaliło śniegiem i mrozem -15 stopni więc wiedziałam, jak tam wygląda. Poprzednio też byłam w taką pogodę i wyszłam jeszcze bardziej sfrustrowana bo zapalenie znicza graniczyło z cudem 😐 No i nie byłam... Zaczynam to odczuwać bo już minęły dwa tygodnie od ostatniej wizyty a to taki mój "bezpieczny" czas. Najgorsze jest to, że za tydzień to już będę musiała pojechać, co oznacza, że muszę jednak poprosić Męża... S. zaproponowała, że kiedyś się umówimy i pojedziemy po pracy, ale wiem że jest bardzo zajęta i nie chcę jej wykorzystywać. Wtedy ją poprosiłam bo miałam ciężki czas a ona i tak tam jechała ale nie chcę, żeby robiła to specjalnie dla mnie. Mam z tym duży problem a jednocześnie chcę pomóc Mężowi. Jak zwykle odzywa się moje rozdwojenie jaźni i nie wiem co robić... Czy schować dumę do kieszeni? Za tydzień wypada Dzień Babci i Dziadka, na pewno pojedziemy na groby więc może wtedy niejako "przy okazji", z rozpędu poproszę Męża żebyśmy podjechali do Rafałka. Nie wiem. Nic już nie wiem. Poza tym że bardzo kocham i tęsknię 👼 Staram się trzymać, nie denerwować, wysypiać, żeby tylko transfer się powiódł... Ale boję się, że to jeszcze pewnie ze 3 tygodnie i nie wiem, czy wytrzymam 😢

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak to się zaczęło...

Urodziny

"Będzie dobrze"